poniedziałek, 8 grudnia 2014

Posada





     W Meksyku już od dłuższego czasu widać, że zbliżają się święta. W centrum handlowym namierzyłam choinkę na przełomie września i października. Przed niektórymi domami ledwo zniknęły dekoracje halloweenowe, pojawiły się bałwanki i Mikołaje. W końcu rozpoczął się grudzień i można było z czystym sumieniem wstawić choinkę do domu. (W większości domów są to niestety sztuczne choinki, także w tym roku musi się obyć bez świerkowego zapachu :( ).


      W związku z tym Rotex za to zaprosił nas na Posadę, czyli typową imprezę przedświąteczną. Tradycyjnie powinna odbyć się w dniach 16-24 grudnia, ale obecnie Posady organizuje się praktycznie przez cały grudzień i ogólnie przypominają każdą inną imprezę, z którą jednak związanych jest kilka tradycji.

     Pierwszym z nich była piosenka, mówiąca o tym jak Józef z Maryją szukali miejsca noclegu, którą odśpiewaliśmy ze świecami. Jedna grupa stała na patio, na którym odbywała się Posada, a moją wygoniono za zamkniętą bramę. Było śmiesznie, bo mieliśmy tylko kilka telefonów z tekstem, którego jak się okazało, nawet Rotex nie znał na pamięć, a do tego my, Wymieńcy mieliśmy problem z załapaniem melodii. Chyba jednak się udało, bo w końcu zostaliśmy wpuszczeni na przyjęcie (chociaż może z wdzięczności, że przestaliśmy śpiewać).



     Potem nadszedł czas na piñatę, obowiązkowo w tym okresie kształcie kuli z kolcami (w pierwszej rodzinie wytłumaczyli mi, że symbolizują grzechy). W środku są różnorodne słodycze. Zadanie polega na uderzaniu w piñatę za pomocą kija, tak aby wysypała się jej zawartość. Mi pierwszej się to udało, ale, jak sądzę, jedynie dlatego, że byłam gdzieś na końcu kolejki i 'operator' doszedł do wniosku, że wreszcie ktoś powinien.


Tak, to ja...


      Potem było dużo meksykańskiego jedzenia, gorąca czekolada (jak przypuszczam, ze stanu Oaxaca) i próby tańczenia ;)

Gabi i torta 
Exchange Students Jalapeño Challenge ;)




     Dorwaliśmy się też do 'maszyny' do karaoke. Największą popularnością cieszyły się utwory z High School Musical i pewnej meksykańskiej telenoweli (swego czasu leciała też w Polsce i jedna z koleżanek w podstawówce zaznajomiła mnie z owymi przebojami Wreszcie się na coś przydało :p).

♪ "It's hard to belive, that I couldn't see..." ♫ ;)



piątek, 5 grudnia 2014

Polacos en México...

...a konkretniej: 'en Culiacán'! Część na dłużej, część na krócej, ale jednak ;) 

     Po raz pierwszy o tym, że w okolicy jest ktoś z Polski usłyszałam w Altacie, w weekend zmiany rodzin. Zjechał się wówczas ogrom znajomych mojej host-siostry, i jak dowiedzieli się skąd jestem ktoś powiedział, że dziewczyna jakiegoś tam znajomego kuzyna jest również z Polski. Nawet przez chwilę chcieli do człowieka dzwonić, ale wkrótce im się odwidziało. Ja natomiast nie potraktowałam tematu nazbyt poważnie i nie próbowałam się dowiedzieć czy faktycznie mieli rację. 

   Jednak temat powrócił już kilka dni później, kiedy rzeczona dziewczyna (jak się domyślam) odezwała się do mnie na facebooku. Po pierwsze będąc w urzędzie imigracyjnym natknęła się na moje dane w 'księdze interesantów'. Po drugie, również przez facebooka, poznała już wcześniej inną dziewczynę będącą na wymianie Rotary i nawet wiozła jej rzeczy z Polski. Sama z kolei jest tu w ramach programu AIESEC (uczy dzieci angielskiego), a po drugie ma w Culiacán chłopaka, który był wcześniej na wymianie studenckiej w Polsce. Następnego dnia wybrałam się więc z nimi na mecz baseballu i było bardzo genialnie: po raz pierwszy od trzech miesięcy mogłam pogadać z kimś w ojczystym języku (no, z wyjątkiem skype ;p) i do tego wymienić się poglądami na wszystko, od podróży i jedzenia począwszy, na autobusach i bezpieczeństwie na ulicach skończywszy. 

   Wkrótce trafiłam na informację (oczywiście na facebooku, ach, to wszechstronne źródło informacji), że w tym roku w Culiacán odbędą się mistrzostwa w Amp Futbolu, czyli piłce nożnej osób po jednostronnej amputacji kończyny (bramkarz ręki, w polu nogi), z udziałem drużyny z Polski. Od razu pomyślałam sobie, że warto byłoby pójść na jakiś mecz, skoro mam taką okazję pod nosem. Jednak okazja do spotkania drużyny z kraju ojczystego nadarzyła się dużo szybciej. Kilka dni przed meczem otwarcia po południu dostałam wiadomość na Whatsappie (najpopularniejszy sposób komunikacji w Meksyku) od dziewczyny z Rotaractu, że za kilka godzin przyjeżdżają Polacy i może wyszłabym z ekipą witającą na lotnisko. Jak to w Meksyku: wszystko na ostatnią chwilę! Jednakże zgodziłam się. Za wiele to ja tam w prawdzie nie zrobiłam, bo też nikt nie wytłumaczył mi czego ode mnie właściwe oczekują, za to tłumaczyłam meksykańską chęć robienia selfie z 20 osobami w trakcie jazdy autokarem. 






      Od razu zresztą rzuciła mi się w oczy różnica kultur, którą wprawdzie odczuwam na co dzień, ale... po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że odrobinkę, w stopniu minimalnym już się dostosowałam do otoczenia. 

      Kilka dni później wybrałyśmy się z Martą z Polski i jej chłopakiem na mecz Polska-Meksyk. Było to niesamowicie ciekawe doświadczenie. Niestety, pomimo że, jak doszliśmy do wniosku, Polacy był zdecydowanie szybsi, przegraliśmy 2:3. Następny mecz odbył się z USA, ale na niego nie poszłam bo pomyliły mi się daty. Zobaczymy co dalej, dzisiaj zaczynają się ćwierćfinały.