poniedziałek, 8 grudnia 2014

Posada





     W Meksyku już od dłuższego czasu widać, że zbliżają się święta. W centrum handlowym namierzyłam choinkę na przełomie września i października. Przed niektórymi domami ledwo zniknęły dekoracje halloweenowe, pojawiły się bałwanki i Mikołaje. W końcu rozpoczął się grudzień i można było z czystym sumieniem wstawić choinkę do domu. (W większości domów są to niestety sztuczne choinki, także w tym roku musi się obyć bez świerkowego zapachu :( ).


      W związku z tym Rotex za to zaprosił nas na Posadę, czyli typową imprezę przedświąteczną. Tradycyjnie powinna odbyć się w dniach 16-24 grudnia, ale obecnie Posady organizuje się praktycznie przez cały grudzień i ogólnie przypominają każdą inną imprezę, z którą jednak związanych jest kilka tradycji.

     Pierwszym z nich była piosenka, mówiąca o tym jak Józef z Maryją szukali miejsca noclegu, którą odśpiewaliśmy ze świecami. Jedna grupa stała na patio, na którym odbywała się Posada, a moją wygoniono za zamkniętą bramę. Było śmiesznie, bo mieliśmy tylko kilka telefonów z tekstem, którego jak się okazało, nawet Rotex nie znał na pamięć, a do tego my, Wymieńcy mieliśmy problem z załapaniem melodii. Chyba jednak się udało, bo w końcu zostaliśmy wpuszczeni na przyjęcie (chociaż może z wdzięczności, że przestaliśmy śpiewać).



     Potem nadszedł czas na piñatę, obowiązkowo w tym okresie kształcie kuli z kolcami (w pierwszej rodzinie wytłumaczyli mi, że symbolizują grzechy). W środku są różnorodne słodycze. Zadanie polega na uderzaniu w piñatę za pomocą kija, tak aby wysypała się jej zawartość. Mi pierwszej się to udało, ale, jak sądzę, jedynie dlatego, że byłam gdzieś na końcu kolejki i 'operator' doszedł do wniosku, że wreszcie ktoś powinien.


Tak, to ja...


      Potem było dużo meksykańskiego jedzenia, gorąca czekolada (jak przypuszczam, ze stanu Oaxaca) i próby tańczenia ;)

Gabi i torta 
Exchange Students Jalapeño Challenge ;)




     Dorwaliśmy się też do 'maszyny' do karaoke. Największą popularnością cieszyły się utwory z High School Musical i pewnej meksykańskiej telenoweli (swego czasu leciała też w Polsce i jedna z koleżanek w podstawówce zaznajomiła mnie z owymi przebojami Wreszcie się na coś przydało :p).

♪ "It's hard to belive, that I couldn't see..." ♫ ;)



piątek, 5 grudnia 2014

Polacos en México...

...a konkretniej: 'en Culiacán'! Część na dłużej, część na krócej, ale jednak ;) 

     Po raz pierwszy o tym, że w okolicy jest ktoś z Polski usłyszałam w Altacie, w weekend zmiany rodzin. Zjechał się wówczas ogrom znajomych mojej host-siostry, i jak dowiedzieli się skąd jestem ktoś powiedział, że dziewczyna jakiegoś tam znajomego kuzyna jest również z Polski. Nawet przez chwilę chcieli do człowieka dzwonić, ale wkrótce im się odwidziało. Ja natomiast nie potraktowałam tematu nazbyt poważnie i nie próbowałam się dowiedzieć czy faktycznie mieli rację. 

   Jednak temat powrócił już kilka dni później, kiedy rzeczona dziewczyna (jak się domyślam) odezwała się do mnie na facebooku. Po pierwsze będąc w urzędzie imigracyjnym natknęła się na moje dane w 'księdze interesantów'. Po drugie, również przez facebooka, poznała już wcześniej inną dziewczynę będącą na wymianie Rotary i nawet wiozła jej rzeczy z Polski. Sama z kolei jest tu w ramach programu AIESEC (uczy dzieci angielskiego), a po drugie ma w Culiacán chłopaka, który był wcześniej na wymianie studenckiej w Polsce. Następnego dnia wybrałam się więc z nimi na mecz baseballu i było bardzo genialnie: po raz pierwszy od trzech miesięcy mogłam pogadać z kimś w ojczystym języku (no, z wyjątkiem skype ;p) i do tego wymienić się poglądami na wszystko, od podróży i jedzenia począwszy, na autobusach i bezpieczeństwie na ulicach skończywszy. 

   Wkrótce trafiłam na informację (oczywiście na facebooku, ach, to wszechstronne źródło informacji), że w tym roku w Culiacán odbędą się mistrzostwa w Amp Futbolu, czyli piłce nożnej osób po jednostronnej amputacji kończyny (bramkarz ręki, w polu nogi), z udziałem drużyny z Polski. Od razu pomyślałam sobie, że warto byłoby pójść na jakiś mecz, skoro mam taką okazję pod nosem. Jednak okazja do spotkania drużyny z kraju ojczystego nadarzyła się dużo szybciej. Kilka dni przed meczem otwarcia po południu dostałam wiadomość na Whatsappie (najpopularniejszy sposób komunikacji w Meksyku) od dziewczyny z Rotaractu, że za kilka godzin przyjeżdżają Polacy i może wyszłabym z ekipą witającą na lotnisko. Jak to w Meksyku: wszystko na ostatnią chwilę! Jednakże zgodziłam się. Za wiele to ja tam w prawdzie nie zrobiłam, bo też nikt nie wytłumaczył mi czego ode mnie właściwe oczekują, za to tłumaczyłam meksykańską chęć robienia selfie z 20 osobami w trakcie jazdy autokarem. 






      Od razu zresztą rzuciła mi się w oczy różnica kultur, którą wprawdzie odczuwam na co dzień, ale... po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że odrobinkę, w stopniu minimalnym już się dostosowałam do otoczenia. 

      Kilka dni później wybrałyśmy się z Martą z Polski i jej chłopakiem na mecz Polska-Meksyk. Było to niesamowicie ciekawe doświadczenie. Niestety, pomimo że, jak doszliśmy do wniosku, Polacy był zdecydowanie szybsi, przegraliśmy 2:3. Następny mecz odbył się z USA, ale na niego nie poszłam bo pomyliły mi się daty. Zobaczymy co dalej, dzisiaj zaczynają się ćwierćfinały.


poniedziałek, 24 listopada 2014

Trochę o meksykańskim jedzeniu

     W piątek minęły właśnie trzy miesiące odkąd jestem w Meksyku (rekord pobytu poza domem pobity). Przy okazji uświadomiłam sobie, że nie napisałam w końcu posta o jedzeniu. A w międzyczasie sporo rzeczy stało się dla mnie czymś całkowicie normalnym, tak że pisanie o tym byłoby tak samo ciekawe jak opisywanie schabowego (a może właśnie to by było ciekawe, bo schabowego tu nie uświadczysz). Fakt faktem jednak, żeby poznać prawdziwe tacos trzeba tu przyjechać, więc oto jest: wyczekiwany post o kilku ciekawych potrawach kuchni meksykańskiej.

Z góry przepraszam za błędy, informacje poparte jedynie własnymi obserwacjami i informacjami uzyskanymi od ludzi na miejscu. Co do zdjęć, część jest moja, część musiałam „pożyczyć” z internetu, jak będę miała okazję to zastąpię własnymi. 

     Chili, kukurydza, fasola, mięso i tortille. Z tym kojarzyła mi się zawsze kuchnia meksykańska. I zasadniczo jest to część prawdy, chociaż tak mała, że w żadnym stopniu nie przygotowała mnie na to co miałam okazję tu poznać. Często zdarza się, że nie mam pojęcia co właśnie zjadłam. Na wszelki wypadek czasami wolę pytać po fakcie. 
home made tortillas

     O meksykańskim jedzeniu można by pisać i pisać. Przede wszystkim dlatego, że bardzo różni się od tego polskiego, chociaż niektóre potrawy przejawiają pewne podobieństwo ( i na nim zazwyczaj się kończy, chyba, że mowa o fast-foodach rodem z USA). Wbrew temu co mogłoby się wydawać, można tu spotkać na przykład różne rodzaje pieczywa oraz zupy. Jednak to co nieznane zdecydowanie przewyższa liczbę rzeczy podobnych. I właśnie o tym chciałam nieco napisać. 

     Generalnie różnice zaczynają się już od samego rozkładu posiłków. Takie podstawowe są trzy, jednak... Tradycyjne śniadanie meksykańskie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia. Praktycznie zawsze jest to coś na ciepło i często trafiają się dania, które ja zaklasyfikowałabym do obiadowych. W Meksyku zresztą w ogóle czuję się jakbym jadła trzy obiady (na ciepło i duuuużo).

 SKŁADNIKI I PÓŁPRODUKTY ;)

     Oprócz wyżej wspomnianych, do popularnych składników dań wszelakich dodałabym jeszcze limonkę, pomidory, awokado i w moim regionie krewetki (tudzież inne owoce morza), co było zaskoczeniem kolosalnym. W Polsce odważyłam się spróbować ich tylko jeden raz, tu po jakimś czasie udało mi się do nich mniej więcej przekonać, szczególnie po tym jak rodzice dostali od znajomych 8 kilo. Poza tym spotkałam tutaj kilka ciekawych rzeczy:


Guayaba: po polsku gujawa. Roślinka rosnąca niczym mirabelki w Polsce, to znaczy na podwórkach, przy ulicy. Ma owoce o ciekawym smaku. Na zewnątrz żółto-zielone w środku żółtawe lub różowe.









Nopal: Roślinka z rodziny opuncji, także dla mnie to jest i będzie kaktus. Liście (nie mam pojęcia co robią z kolcami) po zamarynowaniu je się z sałatką albo jako dodatek do tutejszej wersji jajecznicy (...con hueves).
 Owoce z kolei (tuna) po obraniu z grubej skóry je się normalnie. Mają dużo pestek i średnio wyrazisty smak, ale są niezłe. 







fot. wikipedia


Tamarindo: Po polsku tamaryndowiec. Z “owoców” robi się tu przede wszystkim napoje oraz pewną odmianę “słodyczy”, zazwyczaj z dodatkiem chili. Podobno także służy jako przyprawa.





fot. www.gennarino.org

 Machaca: specjalnie przygotowana suszona wołowina, najpierw marynowana, potem obsmażona, sprzedawana w paczkach. Dodaje się to potem do różnorakich potraw jednopatelniowych, często wraz z ziemniakami pokrojonymi w kostkę lub jajkami.



Frijole: Fasola oczywiście musi być, chociaż jest to temat bardzo rozległy. W różnych częściach Meksyku popularne są różne odmiany fasoli: czarna, czerwona, biała, nakrapiana (;)). W mojej okolicy najczęściej używana jest jedna z białych. Poza tym, że dodaje się ją do potraw wszelakich w formie ugotowanej w całości, praktycznie wszędzie można dostać wersję ugotowaną z solą i zmiksowaną na krem. Do tego dodaje się ser (moim zdaniem mi więcej tym lepiej), dzięki czemu wychodzi taki ciut ciągnący się krem. Smakuje lepiej niż wygląda, chociaż nadal nie jest to mój ulubiony przysmak.

NAPOJE


     Właśnie, w kwestii napojów: bardzo popularna jest Coca-Cola (w 600ml butelkach), wprawdzie większość z obrzydzeniem patrzy jak wyciskam do niej limonkę, ale pewnie niektórzy w Polsce też by się zdziwili. Za to mój meksykański tata pił colę z wodą i wszystko było ok. No cóż... 

     Praktycznie wszędzie można kupić tak zwane aguas frescas, w większości robione z wody, naparu lub soku wyciśniętego z jakiegoś owoca czy innej rośliny z dodatkiem cukru. Spotkałam więc między innymi lemoniadę, aguas z pomarańczą, ananasem, melonem, tamaryndowcem, wodę kokosową... Ciekawszymi przypadkami są natomiast: 

tepache, horchata, jamaica
fot. www.gopixpic.com



fot. wikipedia


 Jamayca: uwielbiana przez większość exchange students (przeze mnie również). W sumie tajemnicę kwiatów jamayca odkryłam dopiero po jakimś czasie, chociaż pewien posmak wydawał mi się znajomy już (dopiero?) po drugim razie... Otóż jest to napój przyrządzony z hibiskusa.







Horchata: to dopiero jest specyfik! Pierwszy raz piłam podczas podróży do Guadalajary. Gdy zapytano mnie czy chcę coś do picia zrozumiałam tylko słowo “agua” i ochoczo się zgodziłam. Dostałam podejrzaną białą ciecz...która okazała się wypijalna, aczkolwiek również nie jest to mój ulubiony napój. Horchata jest bowiem przyrządzana z ryżu i mleka z cynamonem i cukrem. Słyszałam również o dodatku migdałów i wanilii, ale nie jestem w stanie tego potwierdzić. Lepszą wersją jest ta, w której zastąpiono zwykłe mleko kokosowym, piłam również horchatę cytrynową (najlepsza). 

 Tepache: wypatrzyłam ostatnio przy ogrodzie botanicznym, ale jeszcze nie miałam okazji spróbować. Napój ze sfermentowanego ananasa. Także musi być przepyszny.

Cebada: Napój w kolorze kawy z mlekiem, w smaku trochę podobny do horchaty. Robiony z jęczmienia (hiszp. cebada), wody, cukru i mleka.

TACOS

     Pośród typowych dla Meksyku potraw szczególną rolę odgrywa asortyment carretas de tacos. Są to restauracje, bary czy jak zwał tak zwał, składające się z budki/ wózka, na którym przyrządza się tortille i mięso oraz stołów dla gości. Często na poboczu lub chodniku i często zaczynają działać dopiero wieczorem.

Na stołach oczywiście nie może zabraknąć:
1) minimum jednej salsy z pomidorów
2) guacamole (sos z awokado i mleka)
3) pokrojonych ogórków i rzodkiewek

fot. servicios-eventos.vivanuncios.com.mx
A co można zjeść? 

tacos
Tacos: najbardziej klasyczne danie. Tortilla (najczęściej kukurydziana), posiekana wołowina z grilla z dodatkami, w zależności od miejsca i zamówienia (cebula, czosnek, przyprawy, chili, kapusta pekińska, salsy...) A, i jeszcze obowiązkowa limonka!

Quesadilla: tortilla kukurydziana lub pszenna z serem (najczęściej Chihuahua). Quesadilla z dodatkiem mięsa nazywa się Mixta (najlepsza moim zdaniem).



 
fot. www.digtattoo.biz

   
Gordita: grubszy (stąd nazwa) i mniejszy placek kukurydziany z dodatkami na wierzchu.






Tacos dorados zwinięta w rurkę tortilla, tu najczęściej z nadzieniem ziemniaczanym, serwowana z kapustą pekińską, cebulą, pomidorem, ciepłym sosem (chyba pomidorowym) i serem podobnym do bundz. 








fot. blogs.phoenixnewtime.com


Vampiro: przypieczona (stostowana) tortilla z mięchem i dodatkami.







POTRAWY 

 



Tamales: danie bardzo stare i bardzo tradycyjne. Ciasto zrobione z mąki kukurydzianej nadziewa się zazwyczaj mięsem, serem, po czym gotuje się całość na parze owiniętą w liście kukurydzy. Liści się potem nie je.





fot. storify.com
Chile en nogada: Tradycyjne danie w kolorach flagi meksykańskiej: chili (poblano) z nadzieniem, które składa się z tak wielu składników, że nie sposób wymienić wszystkie: mięso, rodzynki, orzechy, owoce (jabłka, gruszki i brzoskwinie chyba), przyprawy; sos orzechowy (coś jakby nugat), całość posypana granatem. Nie wiem, czy to kwestia chili czy dodatku przypraw, ale wersja którą jadłam była dosyć ostra. To chyba najbardziej zadziwia mnie w kuchni meksykańskiej: łączenie pikantnego ze słodkim i mięsem.



 Mole: nazwa odnosi się chyba głównie do sosu, ale i tak wszyscy wiedzą, że je się go z kurczakiem i zazwyczaj ryżem. Kolejny ewenement, ponieważ sos jest lekko pikantny i... czekoladowy.







Ceviche: coś jakby sałatka z owocami morza, podobnież istnieją różne wersje. Ja osobiście jadłam zestaw: krewetki, ogórek, pomidor, cebula, limonka itd.






torta, fot. madrider.es


Meksykańskie kanapki: generalnie można wyróżnić dwa typy: sandwich z chleba tostowego, podgrzanego lub przypieczonego z masłem, najczęściej z majonezem oraz tzw. torta z bułki, która jest czymś pomiędzy amerykańską bułką z Subwaya i polską bułką. Zawiera dużo różnych dodatków i w sumie można tam wsadzić wszystko, łącznie z “kremem” z fasoli.


fot. wikipedia

Pozole: powiedzmy, że to coś jak zupa, bo zawiera bardzo dużo części płynnej, z mięsem (najczęściej wieprzowym) i nixtamalizowaną kukurydzą (gotowaną wcześniej w słabym roztworze wapna), podawana z awokado, serem i kapustą pekińską. Część płynna ma kolor brązowy i charakterystyczny posmak, jednak nie jestem w stanie powiedzieć skąd się on bierze. 


fot. wikipedia


Birria: coś jak gulasz, tradycyjnie z kozy lub baraniny, jednak ja jadłam wersję z... ryby. Mięso może być tylko gotowane lub podsmażane. Do tego dodaje się limonkę, kolendrę i co tam kto chce. 





SŁODYCZE, DESERY I PRZEKĄSKI

     W meksykańskich sklepach wprawdzie bez problemu można znaleźć znane batony czy ciastka, jednak zdecydowanie wolą oni swoje własne słodycze i przekąski.

 
Chipsy i nachosy: sprzedawane są przeważnie w ostrych wariantach smakowych (a jeżeli nawet nie, są wybitnie niesłone i meksykanie często dodają do nich wszystko co mają pod ręką (papas preparados): pikantną salsę, sos sojowy, limonkę...) 



Chili i tamaryndowiec: Wśród cukierków i lizaków prym wiodą słodycze z tamaryndowca, często z dodatkiem chili. Raczej niewiele mają wspólnego ze słodkim smakiem, prędzej kwaśno-ostro-słonym. Moim ulubieńcem jest lizak o smaku ogórka ze sproszkowanym chili, jak na razie nie mam odwagi spróbować tego specjału. Ponieważ wersja wiśniowa z chili okazała się niezbyt zjadalna, ogórkowa zostanie chyba jako ozdoba na marynarkę.



Masapan: w końcu coś  naprawdę słodkiego. Coś jak marcepan czy chałwa z orzeszków ziemnych.




Pastel de las tres leches: Mój ulubieniec, tym razem naprawdę. Deser pochodzenia właśnie meksykańskiego, składa się z ciasta typu biszkoptowego nasączonego mlekiem skondensowanym i zagęszczonym, z kremem z bitej śmietany na wierzchu. Często ozdabia się całość owocami. Wybitnie słodkie i nie zawsze wygląda elegancko, ale taka gorzej wyglądająca wersja jest przepyszna!



 
                    fot. wikipedia

Churros: hmm... Do czego by je porównać? Najprędzej do faworków, ale ... Są to takie podłużne smażone ciastka, często podawane z czekoladą na gorąco. Wersja grubsza nadziewana jest cajetą, czekoladą lub mlekiem skondensowanym. Poza tym istnieją również takie jakby małe pączki cynamonowe. Są nieco bardziej zbite niż w Polsce i tłustsze.



fot. wikipedia


Flan:  nie pochodzi z Meksyku, ale jest bardzo popularny. Krem karmelowy, podobny do crème brûlée.







raspados
Meksykańskie lody: W Meksyku oczywiście można znaleźć normalne lody i wcale nie jest to trudne. Magnumy czy lody Algidy (tutaj Holanda) są w każdym sklepie, w centrach handlowych można kupić lody w kulkach. Jednak największą popularnością cieszą się lody miejscowe: paletas (również lizaki) “lody z wody” na patyku, bardzo dobre i orzeźwiające.  Bardziej mleczne lody (leche, oreo, cajeta) sprzedawane są w małych woreczkach, należy najpierw przegryźć róg opakowania i spożyć wyciskając zawartość przez powstały otwór. Trzecia wersja to raspados kruszony (skrobany) lód z dodatkiem zmiksowanych owoców i/lub syropu smakowego.


     Także na razie to tyle, chociaż tak naprawdę jest tego ogrom. Zobaczymy, może za jakiś czas wrzucę drugą część o jedzeniu.

środa, 19 listopada 2014

Zmiana rodziny (1)


      Ledwie zdążyłam się przyzwyczaić do mojego meksykańskiego domu, a już nadszedł moment pierwszej zmiany rodziny. Dosyć szybko, bo nie minęły jeszcze trzy miesiące, a w obydwu następnych rodzinach spędzę po cztery. Ale taki los Wymieńca, decyzja należy do miejscowego Rotary i zmienić się tego nie da.
gotowa na zmiany ;)

       Zdecydowanie nie jest to moment łatwy, ale to co wszyscy wokół mi powtarzają zdecydowanie jest prawdą. Jedna rodzina nie pokaże nam w pełni kultury danego kraju. Każda jest inna, ma swoje zwyczaje, tradycje, przekonania. Zajmują się różnymi rzeczami, inaczej spędzają wolny czas. Mieszkają w różnych domach, w różnych częściach miasta. Zmiany pozwalają nam dostrzec więcej, zapamiętać to co w danym stylu życia uważamy za najlepsze.


to jeszcze z mojego starego domu
    
      Bardzo polubiłam moją pierwszą rodzinę, chociaż ostatnie tygodnie nie były najłatwiejsze. Nie zawsze rozumieli różnice między nami, ale byłam ich pierwszym Wymieńcem i starali się traktować mnie jak własną córkę. Spędziłam z nimi naprawdę wiele niezapomnianych chwil, spełniłam wiele marzeń. Chętnie zostałabym z nimi trochę dłużej, ale z drugiej strony zaczęłam już odczuwać potrzebę jakiejś zmiany. 

     W piątek zrobiłam sobie nielegalne wolne, bo musiałam w końcu pojechać odebrać nieszczęsne przedłużenie wizy. Późnym popołudniem zabrałam się za pakowanie , które zajęło mi całe dwie godziny. Przez 12 tygodni przybyło mi trochę rzeczy, ale też trochę ubyło. Tym niemniej już widzę, że do Polski nie uda mi się wrócić bez nadbagażu. 
w trakcie pakowania... którego nie cierpię... chociaż...
      W sobotę po południu rodzice pozwolili mi wybrać miejsce, w którym zjemy pożegnalny obiad. Zdecydowałam się na restaurację z meksykańskim wyobrażeniem kuchni włoskiej: przede wszystkim dlatego, że mają tam genialne koktajle truskawkowe, a poza tym podoba mi się wystrój :P. No dobra, jedzenie też jest niezłe). Prosto z restauracji pojechaliśmy do mojego nowego domu (chociaż oczywiście nikt nie zainteresował się adresem zanim o niego nie zapytałam gdy już siedzieliśmy w restauracji). Pożegnanie było dla mnie trudne i właściwie gdzieś tam nawet zakręciła się w oku łezka. 

pierwsza rodzina, ja i Elina

      Na wejściu oznajmiono mi, że właśnie przyjechała starsza siostra, która studiuje w Guadalajarze i wybiera się na fiestę ze znajomymi, więc oczywiście idę z nią. Było trochę nudnawo, bo nikogo nie znałam i ciężko było zrozumieć rozmowę siedmiu starszych ode mnie przyjaciółek mówiących w tym samym czasie, zagłuszonych jeszcze przez głośną muzykę. Ale w gruncie rzeczy nie było tak źle jak myślałam, że będzie. Poza tym zdecydowanie muszę się udać na zakupy, bo zbyt wyróżniam się w tłumie. 

      Następnego dnia pojechaliśmy do Altaty, tym razem nie do restauracji jak dotychczas, a do domku kogoś z rodziny czy znajomych. Generalnie domek jak domek, nad samą zatoczką, urządzony na biało z niebieskimi akcentami. Jedynymi elementami, które się wyłamywały były czarne przykrywki na niebieskich koszach na śmieci i żółty skuter wodny. Było dużo ludzi, zarówno znajomych host-siostry jak i rodziców. No i oczywiście krewetki i ryby do jedzenia. Wieczorem włączyli muzykę, w której przeważała miejscowa „Banda”. No i pojawiło się dużo komarów, które są dużo bardziej denerwujące niż te polskie. 
3/5 nowej rodziny i ja


      Poniedziałek z kolei okazał się być dniem wolnym od szkoły i pracy, ze względu na czwartkowe święto (niech ktoś mi to łaskawie wytłumaczy ?). Także pośród ogólnego lenienia się, udałam się z nową mamą na bazarek w celu zakupienia kolejnej dawki krewetek (ile można? ;) ). Meksykański bazar jest miejscem ogólnie ciekawym i coś mi mówi, że jeszcze kiedyś będę musiała się tam udać. Drugą wyprawa miała z kolei na celu zakupienie towarów zamówionych przez rodzinę w Guadalajarze, które zawiezie im Melissa. 

      I z ciekawszych informacji: o ile się nie mylę, w przyszłym tygodniu zaczynam wakacje, które potrwają aż do początku stycznia. Jak się okazuje, w mojej szkole jest najwięcej dni wolnych ze wszystkich szkół w Culiacán.