Ledwie zdążyłam się przyzwyczaić do mojego meksykańskiego domu, a już nadszedł moment pierwszej zmiany rodziny. Dosyć szybko, bo nie minęły jeszcze trzy miesiące, a w obydwu następnych rodzinach spędzę po cztery. Ale taki los Wymieńca, decyzja należy do miejscowego Rotary i zmienić się tego nie da.
gotowa na zmiany ;) |
Zdecydowanie nie jest to moment łatwy, ale to co wszyscy wokół mi powtarzają zdecydowanie jest prawdą. Jedna rodzina nie pokaże nam w pełni kultury danego kraju. Każda jest inna, ma swoje zwyczaje, tradycje, przekonania. Zajmują się różnymi rzeczami, inaczej spędzają wolny czas. Mieszkają w różnych domach, w różnych częściach miasta. Zmiany pozwalają nam dostrzec więcej, zapamiętać to co w danym stylu życia uważamy za najlepsze.
to jeszcze z mojego starego domu |
Bardzo polubiłam moją pierwszą rodzinę, chociaż ostatnie tygodnie nie były najłatwiejsze. Nie zawsze rozumieli różnice między nami, ale byłam ich pierwszym Wymieńcem i starali się traktować mnie jak własną córkę. Spędziłam z nimi naprawdę wiele niezapomnianych chwil, spełniłam wiele marzeń. Chętnie zostałabym z nimi trochę dłużej, ale z drugiej strony zaczęłam już odczuwać potrzebę jakiejś zmiany.
W piątek zrobiłam sobie nielegalne wolne, bo musiałam w końcu pojechać odebrać nieszczęsne przedłużenie wizy. Późnym popołudniem zabrałam się za pakowanie , które zajęło mi całe dwie godziny. Przez 12 tygodni przybyło mi trochę rzeczy, ale też trochę ubyło. Tym niemniej już widzę, że do Polski nie uda mi się wrócić bez nadbagażu.
w trakcie pakowania... którego nie cierpię... chociaż... |
W sobotę po południu rodzice pozwolili mi wybrać miejsce, w którym zjemy pożegnalny obiad. Zdecydowałam się na restaurację z meksykańskim wyobrażeniem kuchni włoskiej: przede wszystkim dlatego, że mają tam genialne koktajle truskawkowe, a poza tym podoba mi się wystrój :P. No dobra, jedzenie też jest niezłe). Prosto z restauracji pojechaliśmy do mojego nowego domu (chociaż oczywiście nikt nie zainteresował się adresem zanim o niego nie zapytałam gdy już siedzieliśmy w restauracji). Pożegnanie było dla mnie trudne i właściwie gdzieś tam nawet zakręciła się w oku łezka.
pierwsza rodzina, ja i Elina |
Na wejściu oznajmiono mi, że właśnie przyjechała starsza siostra, która studiuje w Guadalajarze i wybiera się na fiestę ze znajomymi, więc oczywiście idę z nią. Było trochę nudnawo, bo nikogo nie znałam i ciężko było zrozumieć rozmowę siedmiu starszych ode mnie przyjaciółek mówiących w tym samym czasie, zagłuszonych jeszcze przez głośną muzykę. Ale w gruncie rzeczy nie było tak źle jak myślałam, że będzie. Poza tym zdecydowanie muszę się udać na zakupy, bo zbyt wyróżniam się w tłumie.
Następnego dnia pojechaliśmy do Altaty, tym razem nie do restauracji jak dotychczas, a do domku kogoś z rodziny czy znajomych. Generalnie domek jak domek, nad samą zatoczką, urządzony na biało z niebieskimi akcentami. Jedynymi elementami, które się wyłamywały były czarne przykrywki na niebieskich koszach na śmieci i żółty skuter wodny. Było dużo ludzi, zarówno znajomych host-siostry jak i rodziców. No i oczywiście krewetki i ryby do jedzenia. Wieczorem włączyli muzykę, w której przeważała miejscowa „Banda”. No i pojawiło się dużo komarów, które są dużo bardziej denerwujące niż te polskie.
3/5 nowej rodziny i ja |
Poniedziałek z kolei okazał się być dniem wolnym od szkoły i pracy, ze względu na czwartkowe święto (niech ktoś mi to łaskawie wytłumaczy ?). Także pośród ogólnego lenienia się, udałam się z nową mamą na bazarek w celu zakupienia kolejnej dawki krewetek (ile można? ;) ). Meksykański bazar jest miejscem ogólnie ciekawym i coś mi mówi, że jeszcze kiedyś będę musiała się tam udać.
Drugą wyprawa miała z kolei na celu zakupienie towarów zamówionych przez rodzinę w Guadalajarze, które zawiezie im Melissa.
I z ciekawszych informacji: o ile się nie mylę, w przyszłym tygodniu zaczynam wakacje, które potrwają aż do początku stycznia. Jak się okazuje, w mojej szkole jest najwięcej dni wolnych ze wszystkich szkół w Culiacán.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz