niedziela, 4 stycznia 2015

Święta w Meksyku

    

  Tradycji świątecznych jest mniej więcej tyle co rodzin. I to na całym świecie, nie tylko w Meksyku czy Polsce. Oczywiście są elementy, które powtarzają się prawie wszędzie w danej kulturze, ale atmosfera jest całkiem inna. I tak niektórzy przygotowują wielką kolację dla całej rodziny, inni wyjeżdżają a jeszcze inni praktycznie nie świętują w ogóle.

   W mojej obecnej rodzinie stanęło w tym roku na kameralnej kolacji w gronie najbliższych. Co ciekawe, również 24 grudnia. 

    Ponieważ choinkę ubraliśmy już na samym początku grudnia, a jedzonkiem zajmowała się głównie mex-mama, przed wieczorem nie było praktycznie nic do zrobienia. Brakowało mi trochę kilkudniowej krzątaniny, niczym co roku w Polsce przy przygotowaniu wszystkich 12 potraw i ustawianiu na ostatnią chwilę 4 metrowej choinki, ale jak przygoda to przygoda. 

  Korzystając z okazji, tuż po zwleczeniu się z łóżka przyłączyłam się skypowo do rodziny świętującej w Polsce (osiem godzin różnicy sprawiło, że mogłam obchodzić Wigilię o 10 rano). Ponieważ przez kilka poprzednich tygodni nie miałam okazji na taką rozmowę, rozciągnęła się z przerwami na pół dnia.
Świąteczne foto z Polski 
   Około 20 rozpoczęliśmy przygotowania do odświętnej kolacji: trzeba było nakryć stoły w starej części domu, która teraz służy za salkę do przyjęć i imprez wszelakich. W międzyczasie próbowałam opowiedzieć moim łamanym hiszpańskim o Świętach w Polsce. Najtrudniejsze okazało się wytłumaczenie z czego i jak robi się barszcz z uszkami ;) Wydaje mi się, że to w efekcie tych zmagań, do świątecznej sałatki został dodany burak.
sałatka

część deserowa 

i kolacyjna
   Po kolacji graliśmy w ulubioną grę mojej rodziny: Tripoley. Tuż po północy nadeszła pora na składanie życzeń (trochę jak polskie łamanie się opłatkiem, tylko bez opłatka) i drobne prezenty spod choinki.

   Następne dni Świąt wyglądały tak, jak chyba wyglądają na całym świecie: słodkie lenistwo z czekoladkami, filmami i ewentualnie książką.

    27 grudnia wypadały urodziny mamy mex-mamy i jakiejś kuzynki, a to oznaczało rodzinny obiad w miejscu, w którym dawno temu byłam na spotkaniu jednego z miejscowych klubów Rotary (w czasach, kiedy nie za bardzo jeszcze rozumiałam hiszpański). Hotel, czy co? W każdym bądź razie przyjęcie odbywało się właśnie w jednej z sal takich jak te, w których spotyka się Rotary, z kelnerami, muzyką i dużą ilością jedzenia. Było całkiem miło, z tym, że prawie nikogo nie znałam, a dopytywanie się każdego 'kim jesteś?' wydawało się być niezbyt na miejscu. Jakby nie patrzeć, to ja byłam ciałem obcym.

   W końcu nadszedł dzień Sylwestra. Spędziliśmy go w gronie rodziny i przyjaciół rodziny w Altacie (nad Oceanem). Mieliśmy wyjechać z domu około 13, w efekcie udało się o 15 ( kilka miesięcy temu czekałabym już jakieś 10 minut przed wyznaczonym czasem. Teraz już nauczyłam się, że podana godzina jest mocno umowna. Co nie oznacza, że nie ma momentów, kiedy tutejsza punktualność i planowanie czegoś w ostatniej chwili trochę mnie denerwuje). 

    Reszta dnia minęła na wspólnym dekorowaniu 'parkietu' balonami i serpentynami oraz grze z koleżankami host-siostry w coś bardzo przypominającego Remi. Kolacja była bardzo późno ( w Meksyku zawsze jest późno, bo 20-22) i składała się z grillowanej wołowiny i dodatków, więc można było zjeść gordity, tacos, vampiros, czyli to co w kuchni meksykańskiej lubię najbardziej.


Czapeczka obowiązkowa...

  O północy wszyscy robili wielki hałas, były życzenia, tradycyjnie mnóstwo zdjęć, chińskie lampiony (nasz poleciał pomimo, że został sklejony taśmą). Ciekawym zwyczajem, z którym spotkałam się po raz pierwszy, jest jedzenie o północy dwunastu winogron, z których każde symbolizuje jeden z nadchodzących miesięcy. Przy okazji trzeba pomyśleć życzenia, ale ostatecznie w zamieszaniu nie zrozumiałam, czy dwa na miesiąc czy na cały rok ;) Potem były tańce, które skończyły się jakoś po 4 rano. A w Nowy Rok wstaliśmy tak późno, że zdążyliśmy tylko trochę posiedzieć na tarasie tuż przy plaży, znowu pograć w karty, zjeść posiłek składający się z krewetek i ryb (a jakże) i już trzeba było wracać do domu...

ekipa sylwestrowa i 'selfie maker' ;)

   Chciałam jeszcze na zakończenie złożyć trochę spóźnione życzenia wszystkim, którzy przeczytali moje wypociny. ¡Feliz año nuevo!

 I tradycyjnie już, obiecuję uzupełnić o lepsze zdjęcia, gdy tylko uda mi się je zdobyć :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz