sobota, 16 sierpnia 2014

Przedsmak wymiany

12 sierpnia powiększył się grono moich braci, także obecnie mam młodszego brata, bliźniaka i starszego brata; rodzonego, przyrodniego i host; mówiącego po polsku, niemiecku i hiszpańsku. Taka różnorodność :)

powitanie na lotnisku

Uczucie jest niesamowicie dziwne, może po miesiącu bym się przyzwyczaiła... W każdym bądź razie po dwóch dniach przestawiłam się na angielski na tyle, że miałam problem z napisaniem jednego wpisu na bloga w ojczystym języku. Ciekawe jak będę pisać z Meksyku? Swoją drogą widzę w swoim angielskim potężne braki, ale myślę, że wspomagając się google translatorem jak na początek w Meksyku wystarczy, zwłaszcza, że moja meksykańska rodzina próbuje pisać do mnie po polsku i idzie im coraz lepiej ;) Mój host brat w prawdzie mówi genialnie po angielsku, ale inni wymieńcy w Polsce już niekoniecznie (miałam okazje poznać Deborę z Brazylii). 
polski język... nie taki trudny ;)

Nie jest łatwo być host rodziną. Największym problemem jest bariera językowa. Nawet jeżeli kilka osób w domu mówi trochę po angielsku trudno jest wyrazić emocje, jakieś rodzinne powiedzonka czy żarty słowne są nie do przetłumaczenia. Na początku kompletnie nie wiadomo czego oczekiwać od siebie nawzajem. Druga sprawa to różnica kulturowa, gdy wszystko okazuje się być niezwykłe od jajecznicy zaczynając, kończąc na kaloryferze i komunikacji miejskiej. Chociaż pierwszy tydzień jest mocno zapoznawczy. Potem Oscar jedzie na obóz językowy z innymi wymieńcami, a prawdziwe życie w Polsce zacznie się dopiero wraz z rokiem szkolnym. Jakby nie patrzeć do jego wyjazdu do Bydgoszczy zostały już tylko trzy dni, prawie pięć za nami, a tak bardzo obawiałam się jego przyjazdu. W tym momencie jestem w stanie powiedzieć, że cieszę się iż nie wyjechałam wcześniej. Dzięki tym kilku dniom dowiedziałam się jakich różnic mogę się spodziewać w Meksyku, jakie problemy mogą się pojawić na początku. No i tego, że przede wszystkim najważniejsze są pytania. Nawet te pozornie najbanalniejsze.

moja mama z braćmi
Wczoraj odbyłam też pierwsza rozmowę na Skype z moją host family. Umawialiśmy się na nią od dawna, ale wcześniej się to nie udało ze względu na różnicę czasu. Host brat, który dzień przed moim wyjazdem wylatuje na Słowację oprowadził mnie praktycznie po całym domu, poznałam całą rodzinę (mama Adriana, tata Juan Carlos, brat Juan Carlos i drugi: Adrian lat 12, pani ogarniająca dom, suczka Molly i rybki w akwarium) + dziesięcioletniego kuzyna i ciotkę Veronicę i dowiedziałam się trochę o najbliższej okolicy, szkole, rodzinnych tradycjach. Podobno rodzice szykują dla mnie dwie niespodzianki, jedna podczas, której „spotkam Pacyfik”, druga jest bardziej dla mojej amerykańskiej wizy ;). Jak na razie uwielbiam moją rodzinę, mam szczerą nadzieję, że oni też mnie polubią, co okaże się już wkrótce (chociaż może zająć trochę czasu).
host family
Zaczął się też niestety smutny czas pożegnań. Niestety nie jest mi dane zorganizowanie imprezy „pożegnalnej”, ponieważ jeżeli część moich znajomych jest aktualnie na miejscu, druga część jest w wakacyjnych rozjazdach. Staram się wykorzystać okazje by zobaczyć ich chociaż na chwilę, ale jest to trudne. Akurat dzisiaj mój rodzony brat wyjechał na obóz i wiem, że choć będę w Polsce jeszcze nieco ponad cztery dni, tak naprawdę nie zobaczę go przez najbliższe 10 miesięcy, tak samo jak najlepszych znajomych, którzy pojechali z nim. ("Justyna, co to za niejechanie jest?! Gdzie Twój plecak?"~Smus)

 
Najtrudniej będzie na lotnisku, gdy będzie mnie żegnać rodzina. W sumie nie wiem dlaczego tak jest, ale pożegnania ze znajomymi są zupełnie inne. Są ciężkie, ale równocześnie oni cieszą się moim szczęściem. A rodzina... Bardzo się denerwują wszystkim i już na miejscu tęsknią. Szczerze powiedziawszy nie chcę smutków przy moim wyjeździe. Zwłaszcza, że to będzie moment, w którym pomyślę: "w co ja się wpakowałam?!" To już wkrótce: 21 sierpnia, 10:10, Chopins' Airport

1 komentarz: