środa, 15 października 2014

Tomateros, czyli próbuję ogarnąć baseball

     Baseball z tego co wiem, postrzegany jest w Polsce głównie jako jeden z amerykańskich sportów nie do zrozumienia. W rzeczywistości nie do końca tak jest, o czym przekonałam się w zeszłym tygodniu. 

     Tutaj, w Meksyku jest to jedna z popularniejszych dyscyplin, zaraz po piłce nożnej. Tak samo zresztą jak podobny softball. W Culiacán rozgrywki cieszą się ogromnym zainteresowaniem, przede wszystkim ze względu na miejscową drużynę – Tomateros de Culiacán, podobno całkiem niezłą w ośmozespołowej Liga Mexicana del Pacífico (zaiste ambitnie...albo to tylko patriotyzm lokalny). Sezon baseballowy zaczyna się w październiku i trwa do grudnia.

      W zeszłą środę odbywał się mecz przed-inauguracyjny, także taki sobie, ale w sumie jaka to różnica dla osoby, która próbowała ogarnąć zasady jedynie na podstawie amerykańskich filmów. Po południu napisała do mnie Gabi z Brazylii, z pytaniem czy mogę iść, bo ona i kilka innych osób chcą. Wprawdzie mam spore wątpliwości co do organizacji czegoś na ostatnią chwilę tu w Meksyku, (przede wszystkim ze względu na to, że po pierwsze zazwyczaj i tak nic z tego nie wychodzi (zapał latynosów?) a po drugie z powodu fantastycznych możliwości dojazdu gdziekolwiek, ograniczających się jedyne do podwózki przez rodziców, w ostateczności przez jedną z trzech mieszkających w pobliżu koleżanek) tym niemniej zdecydowałam się z nimi wybrać (postanowienie o wychodzeniu z domu gdy tylko się da).
tak, to ja

      Mex-tata wprawdzie przekonywał mnie, że gra będzie słaba i lepiej poczekać do otwarcia sezonu w niedzielę, ale... W ostatecznym rozrachunku i tak poszłam na ten mecz, chociaż w innym towarzystwie niż pierwotnie planowałam, bo Brazylijczycy stwierdzili, że nie uda im się już dostać biletów. Miała je natomiast ciotka, Veronica i tak w końcu spotkaliśmy się w prawie 15 osobowym składzie rodziny mamy.

mi tía mexicana más perfecta  ;)


     Mieliśmy miejsca maksymalnie blisko boiska. Jeżeli chodzi o sam stadion kibiców, to było bardzo głośno. Pomiędzy ludźmi przechadzali się jak to w Meksyku, sprzedawcy wszystkiego, przede wszystkim sprzętów powodujących hałas, wyposażenia kibica i... jedzenia. Owoców, chipsów, orzeszków, pizzy, słodyczy... Podobno zresztą podczas meczów zazwyczaj dużo się je. 
papas preparadas - chipsy ze wszystkim

     Jeżeli chodzi o samą grę, co najmniej 20 minut zajęło mi odróżnienie (bez okularów jakby co) jednej drużyny od drugiej, ponieważ obie miały stroje w odcieniach koloru, jak to się niezbyt elegancko określa „pedo de burro”. Potem było już łatwiej, podstawowe zasady zrozumiałam szybko. Co do reszty wystarczyło obserwować towarzystwo. 
mi primo <3

     Mecz trwał bardzo długo, ponieważ w baseballu nie ma ustalonych ram czasowych. Gra toczy się dosyć powoli, jak dla mnie więcej było przerw na zmianę ustawienia czy inne tym podobne niż faktycznych akcji (jak już grali to faktycznie robiło się ciekawiej). Dlatego nie dziwię się, że wyprawa na tak baseball jest zazwyczaj spotkaniem towarzyskim ze znajomymi połączonym z dużą ilością przekąsek. Jak widać tak już tego urok ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz