środa, 22 października 2014

Weekend z Rotary

    Na początku serdecznie muszę przeprosić za spadającą częstotliwość dodawania postów. Niestety przyczyna jest dosyć banalna: mianowicie zepsuł mi się klawisz „i” w laptopie, co bardzo obniża komfort pisania czegokolwiek. „I” w języku polskim występuje często. A ponieważ właśnie psuje mi się również spacja, chyba będę zmuszona wkrótce coś z tym zrobić. O ile się da. 

     Zeszły weekend był bardzo rotariański. Na sobotę zaplanowano kolejne spotkanie z Rotexem. Tym razem tematem przewodnim stały się rowery. Można sobie pomyśleć, że to szaleństwo, gdy na dworze jest jakieś 37'C, ale okazuje się, że obiekcje miały tylko dwie dziewczyny z Europy ;) Spotkaliśmy się, przepraszam, mieliśmy się spotkać o 15:00, jednak jak już wielokrotnie zaobserwowałam, godzina spotkania dla większości Meksykanów oznacza w przybliżeniu godzinę wyjścia z domu. Także zanim wszyscy się zebrali zrobiła się czwarta. Pierwszym punktem programu było miejscowy ogród zoologiczny. Oczywiście nie obyło się bez wielu zdjęć i wbrew pozorom Wymieńcy nie byli tam jedyną rozrywką. 
ZOO ;P
Przysięgam, że za wszelką cenę próbowałam nie zrobić tej miny co wszyscy...

     Potem udaliśmy się do pobliskiego parku gdzie atrakcji było jeszcze więcej: mianowicie rowery i pizza. Muszę powiedzieć, że piknik na trawie nad rzeką był właśnie tym czego mi ostatnio brakowało, gdyż niestety ciągle jeżdżę gdzieś samochodem (temperatura w ciągu dnia i brak innych możliwości dojazdu). Nawet pogoda pod wieczór zrobiła się całkiem znośna – zdecydowana oznaka tego, że nadeszła już jesień, pomimo że na co dzień tego nie widać – dla mnie ciągle jest lato.
Oczywiście znowu ktoś mi zrobił zdjęcie z jedzeniem... Ehh...
     Gdy zaczęło się robić ciemno odwieźliśmy rowery do punktu zbiórki, a sami udaliśmy się już samochodami do centrum. Oczywiście nie obyło się bez „imprezy” po drodze – wystarczy, że ktoś puści muzykę, a już reszta zaczyna śpiewać, „tańczyć” na ile pozwalają warunki. Ze zdumieniem odkryłam zresztą, że popularne tutaj gatunki, które w Polsce wydawały mi się wybitnie dziwne stały się już dla mnie czymś całkowicie normalnym (reakcja prawie jak przeciętnego meksykańskiego nastolatka – patrz powyżej). Podobnie jest zresztą i z innymi rzeczami, chociażby meksykańskimi słodyczami z tamaryndowca (takie trochę kwaśne i pikantne, czasami też nieco słone lub słodkie). Na początku zastanawiałam się, jakim cudem można to coś jeść z przyjemnością. Niedawno przekonałam się, że owszem, można, chociaż nadal za nimi nie szaleję. I tutaj pojawia się pytanie: na ile człowiek przesiąka kulturą, w której żyje nawet tego nie zauważając? Bo takie drobne zmiany trudno dostrzec.
Somebody will kill me, if see this photo...
     Czekał nas jeszcze spacer po centro histórico („downtown” ;p). Czyli kolejny powiew tak bardzo brakującej wolności. No i oczywiście zdjęcia grupowe, jak zwykle dostarczające masy zabawy. Muszę przyznać, że zasadniczo typowe meksykańskie miasto nie zalicza się do tego, co powszechnie pojmujemy jako piękne. Pomimo niektórych naprawdę ładnych rzeczy a nawet całych koloni, pełno jest klockowatych, odrapanych budynków i ciut obskurnych sklepików, barów i straganów. Moim zdaniem mimo wszystko ma to swój urok, tak bardzo charakterystyczny dla Ameryki Łacińskiej. 
Ja - top model ;P
Ayuntamiento de Culiacán
Katedra
Universidad Autonoma de Sinaloa

Selfie
Mercado de la abastos
Que bonito lugar

     W niedzielę z kolei całą rodziną wzięliśmy udział w aktywności mojego klubu Rotary organizowanej wraz z Rotaractem. Przy okazji dowiedziałam się, że najprawdopodobniej już 14 listopada zmienię rodzinę (nie mam pojęcia dlaczego tak szybko i wcale nie jestem z tego zadowolona. Najchętniej zmieniłabym ją dopiero po Nowym Roku, albo chociażby na początku grudnia). Ale co ma być to będzie... 

     Wracając do tematu: jak powszechnie wiadomo, Meksyk jest jednym z krajów z bardzo dużymi różnicami społecznymi. Żyją tu ludzie bardzo (albo chociaż „całkiem”) bogaci i ludzi biedni, często dosyć skrajnie. Mają oni trudniejszy dostęp do usług wszelakich, takich jak edukacja czy pomoc medyczna. Rotary (w którym jest tu dużo lekarzy wszelakich) zorganizowało więc imprezę, w trakcie której mieszkańcy (w tym wypadku Rancho Palos Blancos położonego na obrzeżu Culiacán, według danych z internetu około 420 mieszkańców) mogli skorzystać z darmowych konsultacji medycznych, otrzymać podstawowe leki (takie jak na przeziębienie czy alergię), szczepień i ogólne zwiększyć swoją świadomość. Rotaract z kolei zajął się aktywnościami dla dzieci, malowaniem twarzy, muzyką i ogólną oprawą przedsięwzięcia. Dla nas Wymieńców za dużo zadań nie było, ale starałam się pomagać tam gdzie się dało, czyli przy ważeniu dzieci i segregowaniu leków. Całość odbyła się w szkole w Palos Blancos właśnie i muszę przyznać, że od razu rzuciła mi się w oczy drastyczna różnicami pomiędzy tą szkołą a Tec de Monterrey do którego uczęszczam. Stoliki były mocno zniszczone, regały zrobione przez kogoś własnoręczne z metalowych listew i kilkakrotnie naprawiane za pomocą drewnianych elementów z innych mebli. Za klimatyzację z kolei robiły dwa stare wiatraki.

     Podsumowując weekend, pomimo iż nie miałam za bardzo czasu na odpoczynek (zresztą w niedzielę wróciliśmy wszyscy strasznie zmęczeni), dało mi to niesamowitą okazje do poznania różnych stron meksyku i mojego miasta, a także działalności różnych klubów Rotary. Było warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz