I'm sorry for stealing pictures from everybody (especially Elina), as you know, I forgot my camera again ;(
Po ostatnim spotkaniu w Mazatlán obiecałam sobie (i innym), że następnym razem jednak wezmę ze sobą aparat fotograficzny. Tym niemniej pakując się jak zwykle na ostatnią chwilę, znowu o nim zapomniałam. Także od kilku godzin próbuję ścigać znajomych w sprawie zdjęć, jak na razie ze skutkiem mizernym. Dlatego tenże post będzie uzupełniany na bieżąco.
Na wyjazd do Guadalajary czekałam niecierpliwie od dawna, właściwie odkąd tylko dowiedziałam się, że tam pojedziemy. Komukolwiek z meksykańskich znajomych powiedziałam, że mam takowe plany reagował długą opowieścią jakie to wspaniałe miasto. Ludzie lubią je przede wszystkim ponieważ jest duże, a to oznacza dużo rzeczy do zrobienia. No i do tego ciekawe budowle, parki, miejsca „rynkopodobne”, dużo restauracji, sklepów i stoisk ze wszystkim (lepiej niż na bazarku w Piasecznie, mamo ;) ).
Złą stroną wyjazdu miała być sama podróż, niestety autobusem, co oznacza 9 godzin w jedną stronę, dzień na miejscu i powrót. Ponieważ w sobotę rano miało odbyć się śniadanie dystryktu 4150, spotkanie wyjazdowe wyznaczono na godzinę 17 w piątek, tradycyjnie już pod Starbucksem w Cinépolis. Okazało się, że jedziemy niewielkim busikiem (ok. 30 miejsc): Wymieńcy sztuk 7 i przedstawiciele klubów Rotary z Culiacán. Na szczęście była klimatyzacja (chociaż w którymś momencie miałam już jej serdecznie dosyć, bo czułam się jak na Alasce).
|
przedwyjazdowe Frappucino Cajeta :P |
|
Obok mnie siedział przedstawiciel Rotaractu, na szczęście znający angielski, co i tak nie przeszkadzało mu w próbach nauczenia mnie czegoś po hiszpańsku. Tym niemniej był całkiem miły, nawet usilnie próbował wcisnąć mi swoją poduszkę, co zresztą mu się udało. Biedak zapewne nie wiedział, że oznacza to pozbycie się jej na całą podróż ;) Mimo wszystko i tak zachwycał się nami Wymieńcami, bo zaprosił nas wszystkich na spotkanie swojego klubu w przyszłym tygodniu.
Z Culiacán wyjechaliśmy około 18:30, bo zanim wszyscy się zebrali (punktualność to chyba nie najmocniejsza strona ludzi z Ameryki Łacińskiej)i odwiedzili Starbucksa po drugiej stronie ulicy trochę czasu minęło. Półtorej godziny później zatrzymaliśmy się na tacos . Po raz pierwszy zamawiałam coś sama, więc oczywiście nie obyło się bez pomocy innych, a i tak nie byłam do końca pewna co zamawiam. Ostatecznie jednak zjadłam quesadillę con carne (tortilla, trochę większa niż do tacos z serem i specjalnie przyrządzonym mięsem, chyba najlepszym jakie do tej pory jadłam w Meksyku). Do picia dostałam wodę ryżową (z ryżu, mleczka kokosowego i czegośtam) i zdecydowanie na przyszłość zostanę jednak przy Jamaice (napiszę niedługo o przysmakach kuchni Meksykańskiej). Później było już tylko kilka godzin prób uśnięcia w jakiejkolwiek pozycji i... ciut przed 5 czasu w Culiacán, 6 w Guadalajarze zajechaliśmy pod hotel, gdzie podzielono nas na pokoje i dano czas do 7:45 na umycie się i ogólne przygotowanie do wyjścia.
Ja trafiłam do pokoju z Eliną z Finalandii. Natychmiast stwierdziłyśmy, że prysznic nie jest teraz najważniejszą rzeczą i poszłyśmy spać, ustawiając budzik na 7:00. Mimo to obie zgodnie go olałyśmy (przykro mi niezmiernie, nie jestem w stanie użyć innego słowa, gdyż było to typowe "olanie czegoś"), wstając 15 minut przed planowaną zbiórką. Jakimś cudem nawet się nie spóźniłyśmy, a nawet byłyśmy w autokarze pierwsze, zbierając komplementy o europejskiej punktualności... No cóż.
Na śniadaniu było dużo ludzi z Rotary i niestety „tylko” 23 Wymieńców (nadal nie wiem dlaczego nie było ludzi z Guadalajary i okolic, jedynie z Culiacán, Mazatlán i Tepic). Oczywiście wymienialiśmy się przypinkami, wizytówkami, kontaktami na facebooku i whatsappie; robiliśmy duuużo zdjęć z flagami i bez, rozmawialiśmy w kilku językach naraz... Niesamowicie było poznać tych wszystkich ludzi z tak wielu krajów (Brazylia, Włochy, Francja, Japonia, Tajwan, Niemcy, Finlandia, Polska (tylko ja, tradycyjnie), Słowacja, Kanada, Meksyk ;) ), spotkać znowu znajomych z Mazatlán.
Następna była wycieczka piętrowym autobusem z odkrytym dachem, z flagami powiewającymi z burt i ludźmi wykrzykującymi nazwy swoich państw, gdy tylko ktoś z przechodniów zapytał skąd jesteśmy. Co z tego, że pod koniec część z nas przysypiała, i tak było magiczne ;)
Potem była krótka wizyta w muzeum historii Meksyku.
Czekał nas jeszcze obiad z Rotary, oczywiście tacos. (Przepraszam, muszę o tym napisać, pocieszając się tym, że nie wszyscy znają język Polski.) W trakcie oczekiwania dostaliśmy coś jak prażynki ziemniaczana z sosem. W międzyczasie ktoś prowadził prezentację po hiszpańsku. Nie zapomnę miny kolegi z Niemiec, który zabrał się za jedzenie prażynek, a tuż po tym wstaliśmy by salutować do flagi. Sos okazał się piekielnie ostry, a chwilowo dostęp do czegoś do picia był niemożliwy. Posiłek trochę się przeciągnął, bo oczywiście trzeba było się nagadać, a i tak mam poczucie, że spędziliśmy razem za mało czasu. Cóż, trzeba cierpliwie czekać na następny wspólny wyjazd. Potem nastał już czas pożegnań.
Nasza ekipa z Culiacán miała jeszcze dużo czasu, chcieliśmy wyjechać później, żeby nie być na miejscu o trzeciej nad ranem. Zdążyliśmy więc przejść się po okolicy. Gabi z Brazylii chciała kupić sombrero, koniecznie w kolorach flagi. W końcu udało się znaleźć odpowiednie i ostatecznie kupiliśmy je wszyscy, z tym, że chłopcy w innych kolorach.
Po powrocie, po dwóch nieprzespanych nocach czułam się tak samo jak podczas Jet Lagu tuż po przyjeździe do Meksyku, ale to naprawdę nie jest ważne. Żałuję tylko, że wyjazd był taki krótki, mam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze dużo okazji by kontynuować nawiązane znajomości z Wymieńcami, a także z Rotexem. Przed nami jeszcze ponad 9 miesięcy!
|
takie tam z "rynku" w Guadalajarze |